Wydawca treści
Seweryn Styliński ps. „Szrapnel”
Kapral partyzancki, leśniczy z bieszczadzkiej głuszy
Przez dziesiątki lat był leśniczym w Bieszczadach, powszechnie szanowanym i lubianym. Większość życia spędził w swej leśniczówce „Na Beskidniku" w Wetlinie. Poszukiwany przez władzę ludową znalazł w Bieszczadach tak dobre schronienie przed światem, że mało kto wiedział o jego partyzanckiej przeszłości, która mogłaby być gotowym scenariuszem filmu.
Urodził się 26 maja 1926 roku w miejscowości Burzyn nieopodal Tuchowa, gdzie jego matka Jadwiga Szostowska odziedziczyła spory majątek leśny. W istniejącej tam leśniczówce zamieszkali całą rodziną, ojciec tylko, piastujący urząd burmistrza Tuchowa, w tygodniu przebywał w mieście, w swoim mieszkaniu.
Seweryn już jako 3-letni chłopiec zachwycony był lasem i z biegiem lat poświęcał mu coraz więcej uwagi. Latem 1939 roku zdał w Tarnowie egzamin do gimnazjum i miał rozpocząć naukę w Chyrowskim Konwikcie, czemu na przeszkodzie stanęła wojna.
We wrześniu 1939 roku wraz z matką i dwiema siostrami uciekli z leśniczówki wozem konnym, zabierając najpotrzebniejsze rzeczy. Ojciec ewakuował się osobno wraz z dokumentami i pracownikami magistratu.
- Uciekaliśmy w nocy, a w dzień kryliśmy się przed atakami grasujących po niebie niemieckich samolotów, które sypały serie kul w kierunku cywilnych kolumn. Wreszcie Niemcy nas otoczyli, polskie wojsko się poddało, a my zostaliśmy puszczeni wolno i wróciliśmy do domu. Okazało się, że dom w Tuchowie był ograbiony przez szabrowników, natomiast leśniczówka w Burzynie, gdzie pozostała babka Amelia Stylińska, był nietknięty, a ona sama jeszcze Niemców nie widziała - wspominał po latach Seweryn Styliński.
Przystosowując się do nowej rzeczywistości Seweryn podjął naukę w konspiracyjnej szkole, prowadzonej w Tuchowie przez Związek Filaretów z Poznania. Zajęcia prowadzili uciekinierzy z Wielkopolski; profesor Dobrowolski prowadził zajęcia z botaniki, profesor Stahr z łaciny, profesor Czarnecka wykładała matematykę, a profesor Jamrozówna język polski i francuski.
W 1941 roku Niemcy aresztowali ojca, który był działaczem ruchu oporu i obsługiwał radiostację. Wywieziony do KL Auschwitz do domu już nie wrócił – zginął w 1942 r. jako nr 27070. Rodzina otrzymała propozycję wykupienia prochów, z której - znając praktyki Niemców - nigdy nie skorzystała. W tym czasie młody Seweryn wraz z dwoma kolegami uciekł z domu, aby odszukać partyzantów i czynnie włączyć się do walki. Niestety, zamiast na partyzantów, trafili wraz z jednym kolegą na policję ukraińską koło Gorlic. Seweryn zdołał uciec, zaś jego kolegę wykupiono za 20 kg słoniny.
Wkrótce jednak nawiązał kontakt z partyzantką. Dostał mausera i 1000 sztuk amunicji ukrywanej w tuchowskiej cegielni. W tym czasie pracował w lesie w majątku matki, wyznaczając drzewa do ścinki. Niestety, wkrótce organizacja została wyśledzona. 4 marca o świcie 1944 r. przyjechało gestapo z Tarnowa, otoczyli leśniczówkę i schwytano partyzanta Niesiołowskiego. Styliński, nie czekając na rozwój wydarzeń, wyszedł na dach i skoczył w miejsce martwej ściany bez okien i drzwi, której nikt nie pilnował. Babcię, matkę i siostry Niemcy pozostawili w spokoju, zastawiając „kocioł" na Seweryna. Ten jednak nie wrócił do Burzyna, tułał się po lasach kolbuszowskich, masywie Wątkowej koło Gorlic, by wreszcie dołączyć do partyzantki koło Dobczyc, gdzie trafił do oddziału policyjnego 6 Dywizji Armii Krajowej.
- Było nas około 300. Głównie młodzieży z wesołym harcerskim rodowodem. Tylko, że wojna to nie zabawa. Twardniał nam grzbiet i dusza. Nosiliśmy niemieckie mundury – feldgrau, ale polskie furażerki z białymi orłami. Ach te orły, ile dumy i radości. Mieliśmy kilka zdobycznych samochodów. Moje uzbrojenie to karabin automat SW-t 40 i za pasem hand-granaty. Byłem przy obsłudze angielskiego „piata". Mijały dni i noce potyczek i akcji na tartaki, mleczarnie i linie kolejowe pod Mszaną Dolną. Topniał oddział. Po bitwie z kolumną żandarmerii pod Dobczycami z 30-osobowego oddziału Lisowczyków zostało nas ośmiu. Do dziś pamiętam wytrzeszczone oczy i błyszczące zęby poległych kolegów. Padło też 78 Niemców, a 12 jeńców powiesiliśmy. Potem był oddział „Żółw", potem „Śmiały" – ze zgrupowania zostało nas 25. Niemcy i Ukraińcy SS-Galizien szli za nami paląc wsie i mordując ludzi, którzy dawali nam schronienie. Przyszło biwakować w lesie… - czytamy we wspomnieniach leśnika - partyzanta.
W tym czasie w okolicy doszło do ciężkich walk frontowych miedzy Rosjanami i Niemcami. Topniejący z dnia na dzień oddział został rozwiązany 25 stycznia 1945 roku. Partyzanci wychodzili ze swych kryjówek pojedynczo lub po dwoje. Styliński wyszedł z kolegą z Tuchowa. W Gdowie złapało ich NKWD. U kolegi w kieszeni znaleziono kilka sztuk amunicji – został rozstrzelany. Styliński wymyślił historyjkę, że był z podwodą wzięty przez Niemców, konie mu zabiło i wraca na piechotę do Tuchowa. Uwierzyli mu.
Styliński wrócił do rodzinnej leśniczówki, gdzie okazało się, że matka i trzy siostry szczęśliwie przetrwały front. Matka przeżyła szok, ktoś bowiem powiedział jej, że syn zginął śmiercią bohaterską. Zawszone ubranie zostało spalone. Po kilku dniach Seweryn doszedł od siebie, rozpoczął uczęszczać do szkoły, do klasy trzeciej gimnazjum w Tuchowie. Po dwóch miesiącach jednak przyszło UB, jak po kilku innych zakatowanych później akowców. Wiedział, że w najlepszym razie groził mu Sybir.
Tu znów szczęście uśmiechnęło się do niego. Wartownik w UB pomógł mu w ucieczce. „Jak przyjdą Amerykanie, powiedz im, że ci życie ocaliłem!" – krzyknął za uciekającym, strzelając w powietrze.
Pomieszkując w Gorcach spotkał swojego stryja Jana, który podczas okupacji, ukrywając się przed Gestapo założył w okolicy Zakopanego kilka suszarni grzybów. Pośrednio dzięki stryjowi stał się pilnym uczniem Państwowego Gimnazjum Leśnego w Limanowej. W 1948 r. zdał egzamin końcowy przed komisją z Ministerstwa i zgłosił się do OZLP w Tarnowie po przydział do pracy.
Pierwsze leśnictwo Tyrawa Wołoska objął na Pogórzu Przemyskim. Lasy jodłowo-bukowe kryły jeszcze wiele tajemnic. Znajdował bunkry upowskie i przywiązane drutem kolczastym do drzew kościotrupy. Wioski wokół Tyrawy Wołoskiej zionęły pustką po wysiedleniach. Przepracował w tych warunkach 8 lat, mieszkając w poukraińskiej chałupie.
- W 1955 r. ożeniłem się. Przyszły dzieci. Z konieczności byłem za „babkę położną". Inspektor Kraft przedstawiał mnie dziennikarzowi „to ten co cechówką pępowinę obcina". Zmieniłem się. Przestałem czekać na trzecią wojnę światową – wspominał po latach Styliński.
W wolnych chwilach wsiadał na rower i zwiedzał okolicę. Ciągnęło go w głębsze Bieszczady. Odwiedzał leśników w Komańczy, Baligrodzie i Lutowiskach. W 1957 roku w Wetlinie spotkał nadleśniczego Wacława Reszkowskiego, żołnierza spod Monte Cassino, który zaproponował mu pracę i nową, stylową leśniczówkę zbudowaną z drewna według przedwojennego projektu.
Dostał dekret na leśnictwo Rawka – obszar 4 100 ha od Połoniny Wetlińskiej po Rabią Skałę na granicy słowackiej. W tym czasie do Wetliny prowadziła droga niemal gruntowa.
W całym nadleśnictwie było tylko dwóch leśniczych na 15 tys. ha. Po prowiant chodzili do najbliższego sklepu w Cisnej. Autobus kończył bieg w Baligrodzie.
Po śmieci Reszkowskiego nadleśniczowie w Wetlinie zmieniali się co chwila: Kluczewski, Dobroczyński, Tym, Gramatowski, Łukaczyński, Ostrowski, Hospod, Pietryszak, Gilarski, Podyma, Czarski… W okresach „bezkrólewia" to właśnie leśniczy Styliński pełnił obowiązki nadleśniczego. Po raz ostatni było w latach 1975-1977 roku. Potem wrócił już do swojej puszczy na Beskidniku.
Za zasługi w partyzantce odznaczony został Krzyżem Armii Krajowej i Medalem Wojska, w trakcie pracy zawodowej uhonorowany kolejno Srebrnym Krzyżem Zasługi, Odznaką Zasłużony dla Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego, odznaką „Zasłużony dla Województwa Krośnieńskiego", i wreszcie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. 12 lutego 2001 roku decyzją prezydenta RP otrzymał nominację na stopień podporucznika. Zmarł 25 marca 2012 roku, spoczywa na cmentarzu w Wetlinie.
Edward Marszałek
Źródła:
1. Akta osobowe Seweryna Stylińskiego. Archiwum Nadleśnictwa Cisna.
2. Zapis rozmowy przeprowadzonej z Sewerynem Stylińskim przez Sylwię Siłuszyk.
3. Wspomnienia Seweryna Stylińskiego, zatytułowane „Leśne ścieżki" nadesłane na konkurs organizowany przez RDLP w Krośnie 7 maja 1996 roku.
Wacław Reszkowski - zapomniany nadleśniczy z Wetliny
Był leśnikiem jeszcze przed wojną, przeszedł gehennę zesłania na Syberię, walczył pod Monte Cassino. Po powrocie do kraju nie uniknął represji i więzienia. Gdy wreszcie po latach objął stanowisko nadleśniczego w Wetlinie i zaczynał nowe życie, sterane tułaczką serce nie wytrzymało. Nadleśniczy Wacław Reszkowski zmarł w sile wieku, nie doczekawszy pomocy.
Jego sylwetkę, jako leśnika i bohatera, godzi się przypomnieć leśnemu światu.
Urodził się 30 lipca 1916 r. w Warszawie. Świadectwo ukończenia Państwowej Średniej Szkoły Rolniczej - Liceum Krzemienieckiego w Białokrynicy na Wydziale Leśnym otrzymał 15 czerwca 1936 roku. Po półtorarocznej praktyce w nadleśnictwie Dóbr Niesłań i spełnieniu wymogów, złożył pracę dyplomową i na jej podstawie otrzymał tytuł technika leśnego. W styczniu 1938 roku otrzymał posadę leśniczego w Nadleśnictwie Gostyń, gdzie pracował do września 1939 roku. Po zajęciu wschodnich terenów Polski przez ZSRR, zatrudniony w Leschozie Łunimice. W lutym 1940 roku w ramach planowej akcji NKWD aresztowany i wywieziony do Archangielska. Przebywał tam aż do 1942 roku, kiedy rozpoczęto formowanie polskiego wojska na terenie ZSSR.
Nie miał tyle szczęścia szkolny kolega Wacława, leśnik Jerzy Rajchert, z którym pracowali razem na Kresach. W trakcie wywózki na Syberię został on zastrzelony przez NKWD w czasie „próby ucieczki". Podobno ciało kopniakiem wrzucono do rzeki i wszelki ślad o Jerzym Rajchercie zaginął.
Reszkowski jako szeregowiec 2. Korpusu Polskich Sił Zbrojnych ewakuowany został z Armią Andersa do Palestyny. Po drodze ukończył szkołę podoficerów (w Syrii) i szkołę podchorążych (w Iraku). W 1943 roku otrzymał stopień starszego strzelca podchorążego. Przeszedł wysokogórskie szkolenie wojskowe w Iraku, w Palestynie i Egipcie. Od 5 kwietnia 1944 roku walczył pod Monte Casino, tam też 17 maja został ciężko ranny. Jako starszy kapral podchorąży, zastępca dowódcy plutonu I kompanii, 5 baonu, 3 Dywizji Strzelców Karpackich przeszedł cały szlak bojowy swojej jednostki, za co otrzymał wiele odznaczeń, m.in.: Krzyż Walecznych, Krzyż Monte Casino, odznaczenie za rany oraz baretki Africa Star i Italy Star. W 1945 roku otrzymuje nominację na podporucznika podpisaną przez Prezydenta RP, Władysława Raczkiewicza.
Po wyjściu ze szpitala studiował na wydziale ekonomii na Scottish Universities Entrance Board w Szkocji. Następnie podjął pracę zawodową w Wielkiej Brytanii, jednak serce ciągnęło go do Polski. Wróciwszy tu w 1949 roku, znalazł zatrudnienie w Nadleśnictwie Krzczonów koło Lublina, gdzie do 1950 roku pracował jako leśniczy, następnie do 1951 w Nadleśnictwie Świdwin roku również na stanowisku leśniczego. W latach 1951 – 1955 roku pracował jako nadleśniczy Nadleśnictwa Kijowice, a na przełomie 1955 – 1956 jako referendarz w Międzyrzecu. Trzeba wspomnieć, że w tym okresie nie miał łatwo. Jako „andersowiec" był inwigilowany i represjonowany. Ostatni raz aresztowano go w jeszcze w 1955 roku.
31 grudnia 1955 r. zwolniony z więzienia, gdyż nawet sąd stalinowski nie uwierzył w wyssane z palca zarzuty. Nie dostał jednak pracy, zarabiając na kawałek chleba u prywatnego fotografa. Gdy nadszedł przełomowy politycznie rok 1956, Wacław Reszkowski został wezwany do Ministerstwa w Warszawie, gdzie przekazano mu oficjalne pismo o rehabilitacji i zaproponowano stanowisko dyrektora Okręgu Lasów Państwowych w Lublinie. Wiedząc, że stanowisko to nie wakuje, poprosił o skierowanie do pracy tam, gdzie jest wolne miejsce. Takie było tylko jedno – stanowisko nadleśniczego Nadleśnictwa Wetlina.
Pewnie nie bardzo wiedział, co go czeka w tym dzikim zakątku. O jego decyzji pisały ówczesne media, a dramatyczny opis śmierci znalazł się nawet w albumie – przewodniku „W Bieszczadach" wydanym w 1968 roku. Tekst Romana Izbickiego warto we fragmencie zacytować:
„Nowe siedziby zajmowali natychmiast leśnicy – ludzie niepośledniego charakteru, wrażliwi, twardzi. Albowiem natura Bieszczadów adoptuje wyłącznie mocnych wielbicieli, doświadcza ich surowo, bywa nawet okrutna. Na takie to okrutne świadectwo przywołam dzieje pierwszego nadleśniczego w Wetlinie.
Wacław Reszkowski miał okazję, gdy powrócił z żołnierskiej tułaczki (między innymi brał udział w bitwie pod Monte Cassino), zostać dyrektorem okręgu lasów w Lublinie. Niepoprawny jednak romantyk wybrał Bieszczady.Wiosną 1956 roku sam jeden objął rządy w Wetlinie na 13 tys. ha nadgranicznej puszczy. Po miesiącu czy dwóch byli już we trójkę – przyjechała żona z synkiem. Przywiozła nawet jakieś meble, pościel, sprzęt kuchenny i dziesięć kur z kogutkiem.
W czerwcu skopali zagonik „nowiny" i posadzili 2 q ziemniaków. Jesienią zebrali 15 q. Z zapomogi państwowej kupili krowę i świniaka. Później pani domu wybrała się jeszcze do Sanoka, by kupić mąki, cukru itp., bo kiedy zima postawi tu pierwszy krok, zdani będą, jak chomiki, tylko na swój własny spichlerzyk. Głębokie śniegi na wiele miesięcy zamykały dostęp skądkolwiek i dokądkolwiek. Tylko stada dzików chodziły tunelami w śniegu, wydrążonymi potężną siłą ryjów zwierzęcych. Kontakt Reszkowskich ze światem ograniczał się do telefonu.
Dopiero kiedy nastało lato widywali grupki wędrowników obładowanych sprzętem turystycznym. Wtedy po straszliwych wertepach dowożono tu jednak budulec, a przy okazji jako takie gospodarskie zaopatrzenie. Traktory nieraz ustawały na szlaku, trzaskały podwozia ciężarowych samochodów. Żaden wóz osobowy nie ryzykował jazdy, albowiem droga była tylko znakiem na mapie. Do miasta powiatowego 55 km, do poczty i sklepiku w Cisnej 20 km.
Wszakże najgorsze, co mogło się wówczas przydarzyć człowiekowi, to choroba lub wypadek. I taki cios uderzył w Reszkowskiego. Serce nadwątlone wojenna tułaczką odmówiło pracy.
Ratunek wydawał się możliwy. Oto w Cisnej był w owym czasie doskonale urządzony szpital polowy, który sprawował opiekę nad kilkusetosobową grupą młodzieży. Ci młodzi ludzie zjechali na wakacje studenckie w Bieszczady, aby je pomóc zagospodarować. Było więc na miejscu paru lekarzy i pogotowiu… helikopter.
Telefon z Wetliny wzywał ratunku. Helikopter podniósł się do lotu. Miał 15 km w prostej linii. Fraszka dla maszyny. Jednakże równocześnie zerwał się wiatr. Nic to wprawdzie dla samego lotu ale tragedia zaczęła się przy lądowaniu. Wicher przeobraził się miamla w huragan. Na domiar złego miejsce do osadzenia maszyny wypadło w długiej i szeroko między górami osadzonej kotlinie.
Pilot widział na ganku nadleśnictwa ludzi, którzy wybiegli z pokoju, gdzie leżał powalony niemocą człowiek. Wichura miotła helikopterem jak balonem. Zbliżenia do ziemi to niechybna katastrofa. Czas jakiś trzymała jeszcze pilota w powietrzu ambicja lotnika, jednakże bezradna była wobec żywiołu. Odleciał. W kotlinie Cisnej usiadł bez ryzyka, tam był spokój.
Telefon z Wetliny wciąż jeszcze zaklinał na wszystkie świętości by lot powtórzyć. Przecież w leśniczówce ginął człowiek.
Wiropłaty znowu poderwały maszynę ku górze. Za parę knut była nad miejscem tragedii. Niestety szalała burza. Lądowanie w takich warunkach mogło oznaczać tylko samobójstwo załogi helikoptera. Znowu odleciał.
Na długo przedtem wezwano telefonicznie również sanitarkę pogotowia ratunkowego z miasta powiatowego. Utknęła w drodze. Wyjechała karetka wojskowa. Kilka godzin trwała niesamowita jazda. Sanitarka z lekarzem dotarła wreszcie do celu. Za późno. Nadleśniczy Wacław Reszkowski nie doczekał ratunku.
Zmarł 3 lipca 1958 r., dożywszy zaledwie 42 lat, mając dopiero szansę na jako takie ustabilizowanie życia i spokojniejszą pracę. Jego pogrzeb na cmentarzu w Lublinie zgromadził licznych leśników, zaś zdjęcie w kronice OZLP w Przemyślu podpisano „Bieszczady wymagają ofiar". W przypadku nadleśniczego Wacława Reszkowskiego była to ofiara najwyższa.
Edward Marszałek
Źródła:
1. Izbicki R., W Bieszczadach, Sport i Turystyka 1968
2. Reszkowski R., Serwus Wacman, Biuletyn Lubelskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej, 3/2006