Wacław Reszkowski - zapomniany nadleśniczy z Wetliny
Był leśnikiem jeszcze przed wojną, przeszedł gehennę zesłania na Syberię, walczył pod Monte Cassino. Po powrocie do kraju nie uniknął represji i więzienia. Gdy wreszcie po latach objął stanowisko nadleśniczego w Wetlinie i zaczynał nowe życie, sterane tułaczką serce nie wytrzymało. Nadleśniczy Wacław Reszkowski zmarł w sile wieku, nie doczekawszy pomocy.
Jego sylwetkę, jako leśnika i bohatera, godzi się przypomnieć leśnemu światu.
Urodził się 30 lipca 1916 r. w Warszawie. Świadectwo ukończenia Państwowej Średniej Szkoły Rolniczej - Liceum Krzemienieckiego w Białokrynicy na Wydziale Leśnym otrzymał 15 czerwca 1936 roku. Po półtorarocznej praktyce w nadleśnictwie Dóbr Niesłań i spełnieniu wymogów, złożył pracę dyplomową i na jej podstawie otrzymał tytuł technika leśnego. W styczniu 1938 roku otrzymał posadę leśniczego w Nadleśnictwie Gostyń, gdzie pracował do września 1939 roku. Po zajęciu wschodnich terenów Polski przez ZSRR, zatrudniony w Leschozie Łunimice. W lutym 1940 roku w ramach planowej akcji NKWD aresztowany i wywieziony do Archangielska. Przebywał tam aż do 1942 roku, kiedy rozpoczęto formowanie polskiego wojska na terenie ZSSR.
Nie miał tyle szczęścia szkolny kolega Wacława, leśnik Jerzy Rajchert, z którym pracowali razem na Kresach. W trakcie wywózki na Syberię został on zastrzelony przez NKWD w czasie „próby ucieczki". Podobno ciało kopniakiem wrzucono do rzeki i wszelki ślad o Jerzym Rajchercie zaginął.
Reszkowski jako szeregowiec 2. Korpusu Polskich Sił Zbrojnych ewakuowany został z Armią Andersa do Palestyny. Po drodze ukończył szkołę podoficerów (w Syrii) i szkołę podchorążych (w Iraku). W 1943 roku otrzymał stopień starszego strzelca podchorążego. Przeszedł wysokogórskie szkolenie wojskowe w Iraku, w Palestynie i Egipcie. Od 5 kwietnia 1944 roku walczył pod Monte Casino, tam też 17 maja został ciężko ranny. Jako starszy kapral podchorąży, zastępca dowódcy plutonu I kompanii, 5 baonu, 3 Dywizji Strzelców Karpackich przeszedł cały szlak bojowy swojej jednostki, za co otrzymał wiele odznaczeń, m.in.: Krzyż Walecznych, Krzyż Monte Casino, odznaczenie za rany oraz baretki Africa Star i Italy Star. W 1945 roku otrzymuje nominację na podporucznika podpisaną przez Prezydenta RP, Władysława Raczkiewicza.
Po wyjściu ze szpitala studiował na wydziale ekonomii na Scottish Universities Entrance Board w Szkocji. Następnie podjął pracę zawodową w Wielkiej Brytanii, jednak serce ciągnęło go do Polski. Wróciwszy tu w 1949 roku, znalazł zatrudnienie w Nadleśnictwie Krzczonów koło Lublina, gdzie do 1950 roku pracował jako leśniczy, następnie do 1951 w Nadleśnictwie Świdwin roku również na stanowisku leśniczego. W latach 1951 – 1955 roku pracował jako nadleśniczy Nadleśnictwa Kijowice, a na przełomie 1955 – 1956 jako referendarz w Międzyrzecu. Trzeba wspomnieć, że w tym okresie nie miał łatwo. Jako „andersowiec" był inwigilowany i represjonowany. Ostatni raz aresztowano go w jeszcze w 1955 roku.
31 grudnia 1955 r. zwolniony z więzienia, gdyż nawet sąd stalinowski nie uwierzył w wyssane z palca zarzuty. Nie dostał jednak pracy, zarabiając na kawałek chleba u prywatnego fotografa. Gdy nadszedł przełomowy politycznie rok 1956, Wacław Reszkowski został wezwany do Ministerstwa w Warszawie, gdzie przekazano mu oficjalne pismo o rehabilitacji i zaproponowano stanowisko dyrektora Okręgu Lasów Państwowych w Lublinie. Wiedząc, że stanowisko to nie wakuje, poprosił o skierowanie do pracy tam, gdzie jest wolne miejsce. Takie było tylko jedno – stanowisko nadleśniczego Nadleśnictwa Wetlina.
Pewnie nie bardzo wiedział, co go czeka w tym dzikim zakątku. O jego decyzji pisały ówczesne media, a dramatyczny opis śmierci znalazł się nawet w albumie – przewodniku „W Bieszczadach" wydanym w 1968 roku. Tekst Romana Izbickiego warto we fragmencie zacytować:
„Nowe siedziby zajmowali natychmiast leśnicy – ludzie niepośledniego charakteru, wrażliwi, twardzi. Albowiem natura Bieszczadów adoptuje wyłącznie mocnych wielbicieli, doświadcza ich surowo, bywa nawet okrutna. Na takie to okrutne świadectwo przywołam dzieje pierwszego nadleśniczego w Wetlinie.
Wacław Reszkowski miał okazję, gdy powrócił z żołnierskiej tułaczki (między innymi brał udział w bitwie pod Monte Cassino), zostać dyrektorem okręgu lasów w Lublinie. Niepoprawny jednak romantyk wybrał Bieszczady.Wiosną 1956 roku sam jeden objął rządy w Wetlinie na 13 tys. ha nadgranicznej puszczy. Po miesiącu czy dwóch byli już we trójkę – przyjechała żona z synkiem. Przywiozła nawet jakieś meble, pościel, sprzęt kuchenny i dziesięć kur z kogutkiem.
W czerwcu skopali zagonik „nowiny" i posadzili 2 q ziemniaków. Jesienią zebrali 15 q. Z zapomogi państwowej kupili krowę i świniaka. Później pani domu wybrała się jeszcze do Sanoka, by kupić mąki, cukru itp., bo kiedy zima postawi tu pierwszy krok, zdani będą, jak chomiki, tylko na swój własny spichlerzyk. Głębokie śniegi na wiele miesięcy zamykały dostęp skądkolwiek i dokądkolwiek. Tylko stada dzików chodziły tunelami w śniegu, wydrążonymi potężną siłą ryjów zwierzęcych. Kontakt Reszkowskich ze światem ograniczał się do telefonu.
Dopiero kiedy nastało lato widywali grupki wędrowników obładowanych sprzętem turystycznym. Wtedy po straszliwych wertepach dowożono tu jednak budulec, a przy okazji jako takie gospodarskie zaopatrzenie. Traktory nieraz ustawały na szlaku, trzaskały podwozia ciężarowych samochodów. Żaden wóz osobowy nie ryzykował jazdy, albowiem droga była tylko znakiem na mapie. Do miasta powiatowego 55 km, do poczty i sklepiku w Cisnej 20 km.
Wszakże najgorsze, co mogło się wówczas przydarzyć człowiekowi, to choroba lub wypadek. I taki cios uderzył w Reszkowskiego. Serce nadwątlone wojenna tułaczką odmówiło pracy.
Ratunek wydawał się możliwy. Oto w Cisnej był w owym czasie doskonale urządzony szpital polowy, który sprawował opiekę nad kilkusetosobową grupą młodzieży. Ci młodzi ludzie zjechali na wakacje studenckie w Bieszczady, aby je pomóc zagospodarować. Było więc na miejscu paru lekarzy i pogotowiu… helikopter.
Telefon z Wetliny wzywał ratunku. Helikopter podniósł się do lotu. Miał 15 km w prostej linii. Fraszka dla maszyny. Jednakże równocześnie zerwał się wiatr. Nic to wprawdzie dla samego lotu ale tragedia zaczęła się przy lądowaniu. Wicher przeobraził się miamla w huragan. Na domiar złego miejsce do osadzenia maszyny wypadło w długiej i szeroko między górami osadzonej kotlinie.
Pilot widział na ganku nadleśnictwa ludzi, którzy wybiegli z pokoju, gdzie leżał powalony niemocą człowiek. Wichura miotła helikopterem jak balonem. Zbliżenia do ziemi to niechybna katastrofa. Czas jakiś trzymała jeszcze pilota w powietrzu ambicja lotnika, jednakże bezradna była wobec żywiołu. Odleciał. W kotlinie Cisnej usiadł bez ryzyka, tam był spokój.
Telefon z Wetliny wciąż jeszcze zaklinał na wszystkie świętości by lot powtórzyć. Przecież w leśniczówce ginął człowiek.
Wiropłaty znowu poderwały maszynę ku górze. Za parę knut była nad miejscem tragedii. Niestety szalała burza. Lądowanie w takich warunkach mogło oznaczać tylko samobójstwo załogi helikoptera. Znowu odleciał.
Na długo przedtem wezwano telefonicznie również sanitarkę pogotowia ratunkowego z miasta powiatowego. Utknęła w drodze. Wyjechała karetka wojskowa. Kilka godzin trwała niesamowita jazda. Sanitarka z lekarzem dotarła wreszcie do celu. Za późno. Nadleśniczy Wacław Reszkowski nie doczekał ratunku.
Zmarł 3 lipca 1958 r., dożywszy zaledwie 42 lat, mając dopiero szansę na jako takie ustabilizowanie życia i spokojniejszą pracę. Jego pogrzeb na cmentarzu w Lublinie zgromadził licznych leśników, zaś zdjęcie w kronice OZLP w Przemyślu podpisano „Bieszczady wymagają ofiar". W przypadku nadleśniczego Wacława Reszkowskiego była to ofiara najwyższa.
Edward Marszałek
Źródła:
1. Izbicki R., W Bieszczadach, Sport i Turystyka 1968
2. Reszkowski R., Serwus Wacman, Biuletyn Lubelskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej, 3/2006